wtorek, 12 stycznia 2016

Rozdział 12

19 listopad,niedziela
Nie wiem jakim sposobem znalazłam się z powrotem w Domu Dziecka.Miałam nadzieje,że to co przydarzyło się wczoraj było tylko złym snem.Niestety tak się nie stało.
-Ale ten ośrodek jest beznadziejny.
Serce podskoczyło mi do gardła.Była tam,stała  lustrze w łazience.
-Spoko,nikt nas nie usłyszy.Jesteśmy tylko ty i ja.
Dzisiaj wyglądała tak samo,tylko wczorajsze rozpuszczone włosy,dzisiaj miała związane w koński ogon.
-Jak mogę cię nazywać?
Nie mam pojęcia czemu zadałam to,a nie inne pytanie.Miałam całkowitą pustkę w głowie.
 -Namrof.
-Demony mają dziwne imiona.
-To twoje nazwisko czytane od tyłu.Demony biorą imię swojego sobowtóra.Ja wybrałam nazwisko bo masz beznadziejne imię.
Miło.Usłyszałam jak wychowawczyni woła młodzież do wyjścia do kościoła.Już miałam wychodzić z łazienki,ale zauważyłam w oczach Namrof coś czego nie widziałam przedtem.Strach.
-Nie idziemy do kościoła.
Zdecydowanie powiedziała to z przerażeniem w głosie.Nie miałam pojęcia,że demony mogą odczuwać coś takiego jak strach.
-Czemu?
-Chyba nie jesteś taka głupia,żeby nie wiedzieć tego,iż demony nienawidzą kościoła.Chciałam zadać kolejne pytanie,ale zobaczyłam tylko jak Namrof podnosi rękę,a potem czułam już tylko ból.Mocniejszy niż ostatnio.
-Nie idziemy do kościoła,jasne?
Mogła w tej chwili mnie wykończyć,ale nie robiła tego.Wolała,abym cierpiała mocno i powoli.
-Ja...jasne.
Ulga nastąpiła od razu.Namrof zniknęła,a ja po złapaniu oddechu i uspokojeniu się wróciłam do pokoju.Serce znowu zabiło mi mocniej,gdy wchodząc do sypialni zobaczyłam na parapecie niebieską różę w malutkiej donniczce.
-Ja ją tu przyniosłam?
-Nie,to ta mała.Mówiła,że to upuściłaś.
-Dove?
-No tak.
O nie.Nie.Tylko nie Dove.Popędziłam z powrotem do łazienki.Stanęłam przed lustrem,ale zobaczyłam swoje naturalne odbicie.
-Namrof?
Nic.Jak mam przywołać ją do siebie?
-Namrof,proszę.
Pojawiła się.Nawet na to nie liczyłam,ale jednak udało się.
-Czego chcesz?
-Dove podniosła różę...
-A ta młoda,urocza dziewczynka? Nienawidzę takich.
Chyba wiedziała o co mi chodzi,ale wolała trzymać mnie w niepewności.
-Czy coś jej grozi?
-Spoko,jest za mała.Nie działa na nią moc,a jej demon jest za słaby by zaatakować.
Ulżyło mi.Jak dobrze,że Dove nic nie jest i na razie nie będzie.
-Tyle chciałaś wiedzieć?
Skinęłam głową,a Namrof zniknęła.I tak moja wyobraźnia nie dawała za wygraną i wychodząc z łazienki skierowałam się prosto do Dove.
-Dovi?
-Melanie?
Mała istotka ubrana w czerwoną sukienkę pobiegła prosto na mnie i mocno się do mnie przytuliła.Wzięłam ją na kolana,ale mojej uwadze nie umknęła rana na jej palcu.
-Dove,co się stało?
-Tio jak podniosłam tamten kfiatusek.Się wtiedi ukłułam w palec.Ale jus nie boli.
-To dobrze.Następnym razem pamiętaj,że niektóre kwiatki mają kolce.
Bawiłam się z Dove dopóki nie zawołano nas na obiad.Ohyda.Nawet nie wiem jak nazwać to coś co dostaliśmy na papierowych talerzykach.
-O jacie,co to jest?
Czyli Namrof może być też w mojej głowie.
-Jak ze mną pójdziesz będziesz jadła takie wyśmienite rzeczy.
Próbuje działać na moją psychikę.Serio myśli,że od jedzenia zgodzę się na demoniczną śmierć?Miałam na początku pomysł by zacząć myśleć o religii,kościele itp.by wygonić ją z mojego umysłu,ale uświadomiłam sobie,że wtedy mogłaby zabić mnie na miejscu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz